Pierwszy raz usłyszałem tę piosenkę przypadkiem. Od razu mnie uderzyła. Coś w niej było – coś więcej niż tylko dobra muzyka i mocny refren. Słowa wbiły mi się w głowę:
„I’m unstoppable, I’m a Porsche with no brakes.”
Czułem, że ta kobieta śpiewa nie o zwykłej pewności siebie. Nie o jakimś pustym „jestem super, mogę wszystko”. Wydawało mi się, że tam było coś więcej – było doświadczenie, ból i odbicie się od dna.
Zacząłem szukać. Sia. Okazuje się, że przeżyła swoje piekło. Uzależnienie od alkoholu, depresja, strata. Miała moment, w którym chciała się poddać. A potem się podniosła – i stała się niezatrzymana.
I wtedy zrozumiałem: rozpoznaję ludzi, którzy przeszli przez to samo.
Nie chodzi o to, że wszyscy mamy te same historie. Każdy ma swoje rany, swoje bitwy. Ale jest coś, co nas łączy – ci, którzy wyszli z dna, mają misję.
Nie mogą siedzieć cicho. Nie mogą po prostu wrócić do „normalnego” życia i o wszystkim zapomnieć. Mają potrzebę dzielenia się siłą.
Bo wiedzą, jak to jest leżeć na podłodze i nie widzieć sensu.
Bo wiedzą, że można się podnieść.
Bo wiedzą, że jeśli oni dali radę, to inni też mogą.
I ja też to mam.
Długo nie mogłem tego nazwać. Ale teraz wiem – mam w sobie coś, czego nie miałem wcześniej. Siłę.
Nie chodzi o to, że już nic mnie nie złamie. Nie chodzi o to, że już nigdy nie będę miał gorszych dni. Chodzi o to, że teraz wiem, kim jestem.
I że mogę to przekazać dalej.
„I put my armor on, show you how strong I am.”
Tę piosenkę miałem na playliście, gdy kończyłem jeden z moich pierwszych biegów. Zmęczony, spocony, ale silniejszy niż kiedykolwiek.
Bo nie chodzi o to, żeby się nie potknąć.
Nie chodzi o to, żeby nie upaść.
Chodzi o to, żeby się podnieść.
I iść dalej. Nie do zatrzymania.