Parkrun i uczucia

Kilka dni temu poszedłem pierwszy raz na Parkrun.

Nie znałem tam nikogo. Wszedłem pomiędzy ludzi – nowe twarze, grupa, gwar, wspólna aktywność. I jak zawsze w takich sytuacjach, nie rzuciłem się w środek. Nie zacząłem od rozmów, żartów, przywitań. Zamiast tego… zacząłem obserwować.

Mam taką cechę – zanim się otworzę, muszę sprawdzić.
Sprawdzić, jacy to ludzie.
Czy są życzliwi.
Czy czuję się przy nich swobodnie.
Czy to jest środowisko, w którym mogę być sobą.

Do tego momentu jestem grzeczny, uprzejmy, miły. Ale trzymam dystans.
Jeśli ktoś w takiej chwili zacząłby mnie ciągnąć za rękę – „chodź, zróbmy razem rozgrzewkę”, „chodź, pogadamy, pożartujemy” – najprawdopodobniej bym się wycofał. Zamknąłbym się. I już bym tam więcej nie wrócił.

I właśnie wtedy zrozumiałem coś ważnego.
Są ludzie, którzy tak samo mają… z uczuciami.
Nie otwierają się od razu. Nie rzucają na szyję. Nie biegną wspólnie już od pierwszego metra.

Muszą się poczuć bezpiecznie.
Muszą sprawdzić, czy obok nich jest ktoś, kto daje im spokój, akceptację, zrozumienie.
Czy mogą być sobą. Czy to bezpieczne środowisko – nie tylko do biegania, ale do uczuć.

I dopiero wtedy – krok po kroku – zaczynają się otwierać.
Nie na rozkaz, nie pod presją. Ale wtedy, kiedy ich serce mówi: „możesz”.

Wiem, że jeśli ktoś taką osobę zacznie poganiać, naciskać, przyspieszać…
To ona zrobi dokładnie to, co ja zrobiłbym na parkrunie – zamknie się i ucieknie.
Nie dlatego, że nie chce być blisko. Tylko dlatego, że ktoś za bardzo chciał to przyspieszyć.

Wtedy zrozumiałem trochę lepiej. I o sobie. I o innych.

I wiesz, czego się jeszcze nauczyłem tego dnia?
Że jeśli chcesz, żeby ktoś się otworzył – pozwól mu poczuć się bezpiecznie.
Nie ciągnij za rękę, nie wypytuj, nie naciskaj.
Nie przytłaczaj swoimi uczuciami, potrzebami, oczekiwaniami.

Bo nawet jeśli są prawdziwe, nawet jeśli płyną z głębi serca – mogą kogoś przytłoczyć tak bardzo, że jedyne, co będzie w stanie zrobić… to uciec.

Ludzie otwierają się, gdy są gotowi.
Nie wtedy, gdy Ty tego potrzebujesz.

I czasem największym wyrazem miłości jest… danie komuś przestrzeni.

Ale jest jeszcze coś.
Czasem trzeba spróbować naprawdę zrozumieć drugiego człowieka.
Zatrzymać się na chwilę, wyjść z własnej głowy i wejść w buty tej osoby obok.
Bo nie jesteśmy maszynami.
Nie działamy według jednego wzorca.
Każdy z nas ma swoją przeszłość, swoje traumy, swoje lęki.

I jeśli naprawdę Ci zależy, to nie wystarczy mówić „kocham” – trzeba też poczuć, co może czuć ta druga osoba.

I zaufać, że jeśli coś ma wyrosnąć… to wyrośnie.
Nie na nawozie presji, nie pod lampą oczekiwań.
Tylko w spokoju. W przestrzeni.
Z nasionka, które zasiałeś, bo wierzyłeś, że warto.

A potem – po prostu być.
Nie w środku, nie na zewnątrz.
Tylko tam, gdzie jesteś widoczny.
I gotowy, jeśli ktoś kiedyś podejdzie.

Ja wierzę, że warto.
Bo warto wierzyć.

Podziel się:

Więcej wpisów

Pieczęć EBN

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emocje Bez Nałogu