Nie zatracaj się dla tych, którzy na końcu Cię przekroczą

Wczoraj sprzątałem mieszkanie.
W ręce wpadły mi stare dyplomy z poprzednich prac: pochwały, podziękowania, wyróżnienia. Od różnych dyrektorów, prezesów, ludzi, którzy kiedyś wydawali się ważni.

Trzymałem je przez lata. Część z nich nawet wisiała na ścianie.
Bo wydawało mi się, że to dowody, że jestem „kimś”.

Wczoraj wyrzuciłem je wszystkie do kosza.

Dziecięce poczucie nijakości

Od dziecka wpajano mi, że nie jestem wystarczający.
Że są obok inni: mądrzejsi, silniejsi, lepsi.

Wytworzyło to we mnie mechanizm ciągłego udowadniania swojej wartości.
Że muszę. Że nie mogę zawieść. Że muszę zasłużyć na czyjąś akceptację.
Udowadniać, walczyć, stawać się kimś “lepszym”, kimś “wystarczającym”.

Przez to zawsze ustawiałem się w życiu na końcu. W kolejce, w rozmowie, w odwadze do życia.

Z takim bagażem było oczywiste, że moje wybory będą napędzane nie pragnieniem, ale lękiem.
Z takim bagażem nie idziesz przez życie, tylko się przeczołgujesz.

Udowadnianie wartości pracą

Jak wielu w takiej sytuacji, naturalnie wpadłem w spiralę: udowadniaj swoją wartość pracą.

Brałem wszystko. Pracowałem nocami.
Poświęcałem siebie. Bo wydawało mi się, że tytuły, dyplomy, „ważne nazwiska” uratują mnie przed własnym poczuciem gorszości.

Pamiętam jak w jednej z korporacji, w trakcie ogromnego stresu i przeciążenia, dosłownie zwaliło mnie z nóg.
Zamiast odpocząć, zamiast szukać pomocy, przeczekałem ukryty w łazience, aż ból i zawroty głowy odpuściły na tyle, żebym mógł wrócić do biurka.
Bo przecież projekt był ważniejszy. Bo przecież firma “potrzebowała mnie”.
Bo wmówiono mi, że jestem niezastąpiony.

Przez lata pracy nie miałem czasu na życie.
Nie miałem czasu na spacery z dzieckiem.
Na wywiadówki.
Na przedstawienia w przedszkolu.
Na to, co naprawdę buduje wspomnienia i relacje.

Ale miałem czas na kolejny projekt.
I kolejny sukces – cudzy.

Ale wtedy nie zatrzymywałem się, żeby to zauważyć.
Wierzyłem, że jeśli będę pracował wystarczająco ciężko, to w końcu zasłużę na coś więcej niż tylko czyjąś zgodę na istnienie.

Ludzie, którzy wysysają

Jeśli dajesz z siebie wszystko, szybko zwracasz na siebie uwagę.
I wtedy zaczyna się taniec pompowania Twojego ego: „Jesteś niezastąpiony”, „Jesteś filarem”.

Tyle że nie dla siebie. Dla nich.

Przez kilkanaście lat miałem szefa, z którym przechodziłem z firmy do firmy.
Budowaliśmy coś, co wyglądało jak znajomość, może nawet przyjaźń.
Rozumieliśmy się w pół słowa. Wiedziałem, jakie ma oczekiwania.
On wiedział, że zawsze je spełnię.

I spełniałem.

Brałem na siebie coraz więcej. Coraz krótsze terminy, coraz większe budżety, coraz bardziej absurdalne wymagania.
Dla sukcesu firmy. Dla sukcesu szefa.
Dla mojego tlenowego złudzenia, że jestem ważny.

Były awanse, były pochwały. Ale była też cena, której długo nie chciałem widzieć: traciłem zdrowie, traciłem siebie.
I nikt nie powiedział „stop”.

Kiedy zacząłem się sypać – fizycznie i psychicznie – on to widział.
Widząc moje zmęczenie, dorzucał kolejne projekty.
Widząc moje rozpadające się zdrowie, przyspieszał tempo.
Widząc mój strach i frustrację, podkręcał wymagania.

Bo dla niego nie byłem człowiekiem.
Byłem narzędziem sukcesu.

A kiedy w końcu upadłem, kiedy już naprawdę się przewróciłem – nie zatrzymał się.
Nie zapytał, nie podał ręki.
Po prostu przekroczył mnie jak leżącą przeszkodę na drodze.
I pobiegł dalej, po swoje własne cele.

Cele, które nie są Twoimi celami

Firmy, korporacje, ludzie będą Cię przekonywać, że ich cele to Twoje cele.
Że masz walczyć o ich KPI, ich premię, ich awans.

Ale to nie Twoja misja.

Twoja misja to Twoje życie. Twoi ludzie. Twoje marzenia. Twoje serce.

Bo w dniu, w którym naprawdę będziesz czegoś potrzebował, zobaczysz: Ci, dla których pracowałeś po nocach, nawet nie odbiorą telefonu.

I jeśli oddasz wszystko innym, pewnego dnia zostaniesz sam:
Z dyplomem na ścianie.
Z gratulacjami na mailu.
I z pustką w środku.

Bieg do mety

Dziś znowu biegłem.
Sam. Swoim tempem.
Nie goniłem. Nie wyprzedzałem.
Bo dziś wiem: nie chodzi o to, by być pierwszym. Chodzi o to, by dobiec tam, gdzie naprawdę chcesz być.

Przypomniałem sobie wtedy znajomego szefa.
On zawsze chciał sprintu.
Ale nie biegł sam.
Niosły go ramiona pracowników.
A potem, przy mecie, odwracał się do nich plecami i sam odbierał medal.

Łatwo się mówi

Nie chodzi o bunt. Nie chodzi o trzaskanie drzwiami.
Chodzi o jedno: odzyskaj ster swojego życia.

Nie oddawaj swojego czasu, zdrowia, energii tym, dla których jesteś tylko trybem w maszynie.
Bo zostaniesz sam z niczym.
Bo ich „ważne” nie jest Twoim „ważne”.

Pracuj. Ambitnie. Z pasją.
Ale nie pozwól, żeby Twoje serce było cudzą własnością.

Bo jeśli to zrobisz, ktoś inny poprowadzi Cię tam, gdzie nigdy nie chciałeś być.

Wyrzucone dyplomy

Wyrzuciłem je wszystkie.
Bo dziś wiem, że nie znaczą nic.

Dziś wiem, że nie buduje mnie kolejny projekt czy kolejny awans.
Buduje mnie świadomość, że wreszcie idę swoją drogą.
Bez pochwał.
Bez dyplomów.
Bez oklasków.

Z ludźmi, którzy zostają – nawet wtedy, gdy nie ma sukcesu.

I dziś pierwszy raz mogę spojrzeć w lustro i powiedzieć: Dobrze że jestem.

Pamiętaj – wielu ludzi wokół Ciebie nie widzi Ciebie.
Widzą tylko to, co dla nich robisz.

Dlatego dziś wybieram inaczej.
Wolę być z tymi, którzy widzą mnie.
Nie przez pryzmat tego, co im daję.
Ale dlatego, kim jestem.

Podziel się:

Więcej wpisów

Parkrun i uczucia

Kilka dni temu poszedłem pierwszy raz na Parkrun. Nie znałem tam nikogo. Wszedłem pomiędzy ludzi – nowe twarze, grupa, gwar, wspólna aktywność. I jak zawsze

Czytaj więcej »
Pieczęć EBN

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emocje Bez Nałogu