Czy emocje zawsze mają rację?

Ja i emocje

Wysokie odczuwanie emocji to zarówno dar, jak i przekleństwo.
Dar – bo widzisz więcej, czujesz głębiej, potrafisz dostrzec to, co dla innych niewidzialne.
Przekleństwo – bo wszystko przeżywasz dziesięć razy mocniej.
I nie możesz tego wyłączyć. Nie da się tego przysypać zadaniami, obowiązkami, zajęciami.
Bo nawet jeśli kalendarz pęka w szwach, a głowa zajęta wyzwaniami, emocje i tak pracują.
W oddzielnym wątku. Cicho. Do środka.

Zawsze byłem emocjonalny. Ale nie wiem dlaczego. Moi rodzice, moi bracia, cała moja rodzina – nikt z nich nie odczuwa tyle, co ja. Więc wyłamałem się z rodzinnego schematu. A może właśnie dlatego teraz tak bardzo chcę z tego schematu uciec?

Zastanawiam się, dlaczego jestem jedynym w rodzinie, który czuje inaczej.
Może świat też potrzebuje takich ludzi. Tych, którzy widzą i czują więcej – choć przez długi czas sami nie wiedzą, po co.

Przez długi czas nie potrafiłem sobie radzić z emocjami.
To właśnie one pchały mnie w złe decyzje.
I to przez nie zacząłem sięgać po alkohol – żeby zagłuszyć to, co czułem.

Alkohol dawał chwilowy spokój. Odcięcie. Zamiast bólu – pusta radość.
Ale po wytrzeźwieniu wszystko wracało. Emocje wracały na swoje miejsce, a ja znowu nie potrafiłem ich unieść.
Musiałem się znieczulić. I tak w kółko.

Zrozumieć emocje

Dopiero kiedy wyszedłem z nałogu, zacząłem uczyć się siebie. Emocje to nie są proste rzeczy. Samo ich nazwanie to już wyzwanie. A co dopiero zrozumienie.

Bardzo często nasze zachowanie to nic innego jak niezidentyfikowane emocje. Tylko że nie wiemy, że one tam są. Więc szukamy innych przyczyn. Racjonalnych. Namacalnych.

Wyobraź sobie kobietę, która złości się na partnera, bo na imprezach skupia uwagę wszystkich – ale nie jej. Sama tłumaczy to sobie: “Bo on się wygłupia. Bo robi z siebie błazna. Powinien przestać.”
Ale może tak naprawdę chodzi o coś głębszego. Może ona przy nim nie czuje się emocjonalnie bezpieczna. Nie tylko wtedy, gdy patrzą inni – ale też w codziennych rozmowach, w gestach, w tym, jak on ją traktuje. W ich wspólnym życiu.
Tylko że sama tego nie rozpoznaje.
Ale szuka najprostszego wyjaśnienia. Takiego, które nie boli. Tłumaczy sobie świat jak umie. I złości się – nie na to, co naprawdę ją rani, tylko na to, co da się prosto wytłumaczyć.

Dużo prościej jest nam szukać prostych przyczyn i znajdować proste rozwiązania typu “nie rób tak”, “zmień to”. Tylko że te rozwiązania nie przynoszą efektu, tylko frustrację.

Bo często nawet nie wiemy, co nas naprawdę boli. I wtedy próbujemy to tłumić. Alkohol to tylko jeden sposób. Inni uciekają w zadania. W pracę. W obowiązki. “Nie mam czasu myśleć o emocjach – trzeba działać.”

I tak emocje zostają zakopane. Ale one nie znikają. One czekają.
A potem wybuchają. Czasem po dniach. Czasem po latach. Im dłużej się je tłumi, tym większy wybuch. I wtedy ranią. I to nie tylko nas. Ranią ludzi wokół nas.

Między wierszami

Trzeba się nauczyć czytać to, co inni mówią – między wierszami.
Bo nie zawsze to, co ktoś mówi, oznacza to, co naprawdę czuje.
Często on sam nie potrafi tego rozpoznać – więc wybiera najprostsze wyjaśnienie. Najprostszą reakcję. I najprostsze rozwiązanie. Często nieskuteczne.

Zamiast powiedzieć „zauważ mnie”, „przytul mnie”, „kochaj mnie” – mówimy:
„nie rozmawiaj z nią”,
„nie wygłupiaj się”,
„odłóż ten telefon”.

Bo łatwiej rzucić zakazem niż pokazać, że czujemy się niewidzialni.
Łatwiej zabronić niż odsłonić się z pragnieniem, które ktoś może zlekceważyć.

Tylko że to nie rozwiązuje problemu. Bo zakaz nie daje bliskości. Nie leczy emocjonalnego głodu. A kiedy nasze prawdziwe potrzeby nie zostaną zauważone, zamiast bliskości rodzi się frustracja.
I jeszcze większy dystans.

Nawet jeśli odważymy się w końcu powiedzieć: „zauważ mnie”, często usłyszymy: „no przecież cię widzę”.
Bo dla wielu ludzi to tylko słowa.
Nie rozumieją, że za tym stoi wołanie o emocjonalną obecność, a nie dosłowne spojrzenie.

I wtedy zderzają się dwa światy – jeden mówi emocjami, drugi odpowiada logiką. I zamiast bliskości, pojawia się mur.

Tak czuję, więc mam rację?

Czy jeśli ja czuję się z czymś dobrze, to znaczy, że to dobre?
To nie zawsze prawda.

Mój komfort emocjonalny nie musi być komfortowy dla innych. To, że poukładałem swoje emocje, nie znaczy, że poukładałem się z otoczeniem. Moje emocje mogą być dla mnie przyjemne, ale dla innych – zabójcze.

To trochę jak z papierosami. Wyobraź sobie, że ktoś zaprasza Cię na śniadanie do swojego mieszkania.
Siadacie, kawa, rozmowa – i nagle zapala papierosa. Jednego za drugim. Dla niego to normalne. On jest z tym poukładany. Ale Ty dusisz się od dymu. Czujesz się niekomfortowo. I już nie jesteś w stanie myśleć o rozmowie – myślisz tylko o tym, żeby wyjść.

Z emocjami jest podobnie.
To, że ktoś jest “ze sobą ok”, nie oznacza, że jego emocje nie ranią innych. I jeśli nie ma tej świadomości – może niechcący niszczyć coś cennego.

Wracając do przykładu: partner bryluje na imprezie, jest duszą towarzystwa, świetnie się bawi.
Ale jego partnerka, stojąc z boku, czuje się opuszczona. Niewidzialna dla niego. To nie znaczy, że on ma przestać być sobą – chodzi o to, żeby zadbał o jej emocje. Może wystarczy, że ze środka sali puści jej oczko? Że da sygnał „widzę Cię, jesteś dla mnie ważna”? A może w innym czasie powinien spędzić z nią więcej czasu? Tylko dla niej. Nie z obowiązku. Z miłości.

Nie chodzi o to, żeby się zmieniać. Ale jeśli kogoś kocham, to nie mogę mówić: „To co czujesz jest głupie, przesadzone, nieważne.” Bo wtedy nie kocham – tylko ignoruję. Zamknięcie się w swojej emocjonalnej bańce, bez analizy wpływu na innych, może ranić. Dzieci. Partnerów. Rodzeństwo. Ludzi, którzy są blisko.

Wydaje mi się – choć nie jestem psychologiem – że emocje muszą mieć sprzężenie zwrotne. Muszą rodzić się we mnie, ale wypływając ze mnie, nie mogą niszczyć. Bo jeśli ktoś cierpi przez moje emocje – to znaczy, że muszę nauczyć się je obsługiwać.

Czy mam rezygnować z siebie?

Praca nad emocjami nigdy nie może oznaczać rezygnacji z siebie. Nawet z części siebie.
Zabijając swoje emocje, zabijam część siebie. Nie mogę ich tłumić. Nie mogę ich modyfikować, żeby pasowały do świata. Powinienem je rozpoznawać i uczyć się je obsługiwać.

Nie chodzi o to, żeby się zmieniać pod kogoś.
Chodzi o to, żeby widzieć też drugą osobę.
Zobaczyć, co czuję, ale też – jak to wpływa na innych.

Czy emocje innych są dla mnie ważne?

Tak. Bo żyjemy w emocjonalnej symbiozie. I choć intensywność zależy od relacji – dzieci, partnerzy, znajomi – emocje są zawsze dwukierunkowe.

Jeśli kocham, to nie mogę nie widzieć emocji drugiego człowieka. I nie mogę ich deprecjonować. Bo nie mam wpływu na to, co on czuje. Ale mam wpływ na to, jak się zachowuję.

Nie chodzi o to, żeby się poświęcać. Chodzi o to, żeby dostroić się – jak dwa instrumenty. Żeby razem grały, a nie fałszowały.

Ja zrozumiałem

Długo nie potrafiłem zapanować nad swoimi emocjami. Alkohol był moją tarczą. Ale przestał działać. A raczej – zaczął działać przeciwko mnie.

Po odstawieniu alkoholu zaczął się prawdziwy ból. Bo emocje wróciły ze zdwojoną siłą. I wtedy dopiero zrozumiałem, jak bardzo mogą ranić – nie tylko mnie, ale też tych, których kocham. Zacząłem uczyć się siebie.

Zrozumiałem też emocje najbliższej mi osoby. Ale nie spadło mi to z nieba. Tygodniami analizowałem, rozkładałem je na czynniki, uczyłem się wczuwać. Wielokrotnie wracałem od nowa, bo wciąż nie rozumiałem. I z czasem… zrozumiałem. To miało sens. Dla niej.

Moje emocje były inne – dlatego nie rozumiałem. Ale teraz – nie tracąc siebie – potrafię rozumieć i ją.

I może właśnie o to chodzi

Emocje to nie mapa. Nie prowadzą wprost do celu.
To raczej kompas – pokazują, gdzie jesteśmy, ale kierunek musimy wybrać sami.

I może właśnie o to chodzi w relacjach – nie o to, by się nawzajem zmieniać, ale by uczyć się siebie.
Krok po kroku. Z czułością. Ze zrozumieniem. Bez przemocy emocjonalnej.

Bo przecież wszyscy – niezależnie od tego, jak bardzo się różnimy – chcemy po prostu czuć się bezpiecznie przy drugim człowieku.

Długo myślałem, że emocje to coś, co trzeba ujarzmić albo schować.
Dziś wiem, że to nie one są problemem.
Problemem jest to, że nie umiemy o nich rozmawiać.

Ja się tego uczę. Codziennie. Czasem się potykam, czasem robię krok do przodu.

Ale jedno wiem na pewno – chcę budować świat, w którym moje emocje są zrozumiałe, a emocje tej drugiej osoby są ważne.

Nie żeby się zmieniać dla innych. Ale żeby chcieć rozumieć. I nie ranić.

Żeby stworzyć relację, w której emocje są jak dwa kompasy – nie zawsze pokazujące ten sam kierunek, ale zawsze próbujące się zsynchronizować.

Bo to jest możliwe.
I warte wysiłku.

Podziel się:

Więcej wpisów

Pieczęć EBN

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Emocje Bez Nałogu